I tak oto już po urlopie, więc ciut z żalem, ale jednocześnie z uśmiechem na twarzy będę pisała jak to było na wakacjach...
Na początek centralna Polska - Maks i tata poświęcili się w szczytnym celu razem z mamą/żoną pojechali na zlot szalonych dekupażystek pod Łodzią. Korzystając z wolnego czasu byli w Łodzi... gdzie Maks miał okazję zapoznać się bliżej z literkami ;)
Było też zwiedzanie Muzeum Kolei, o ile się nie mylę w Sochaczewie
Były też zabawy w piaskownicy obok domków i był super kolega Igor, który miał super koparę ;) Co tam atrakcje, które przygotował tata na pobyt pod Łodzią, kiedy w Ośrodku zostawał kolega do którego szybko trzeba było wracać :)))
Po odrobionej części obowiązkowej o nazwie "zlot" udaliśmy się na tygodniowy wypoczynek w Pieniny. Zaczęliśmy od przejażdżki po Zalewie Czorsztyńskim
Po spokojnym wstępie nad pienińskimi wodami kolejnego dnia udaliśmy się na zdobywanie szczytów - na pierwszy rzut poszła Sokolica, którą to Maks zdobył na plecach taty, bo cały czas był zmęczony ;) Na samym szczycie postanowił jednak rozprostować nogi i nawet połaził po kamieniach i pojeździł po nich samochodzikiem ;)))
Następny dzień - kolejna atrakcja, czyli spływ Dunajcem ze Sromowców do Szczawnicy. Było siku w ekstremalnych warunkach "za burtę" oraz karmienie kaczek i zdjęcie miało być w kapeluszu flisaka... w którym w końcu pozował sam tata :)
Tego samego dnia wybraliśmy się jeszcze do Szczawnicy, żeby wjechać kolejką na Palenicę...
Była również podwójna porcja zabawy w kulkach i radochy co niemiara!
I tak oto po spokojnym dniu przyszła kolej na wyzwanie, czyli zdobycie kolejnego szczytu, a mianowicie Trzech Koron, na plecach taty, a jakże by inaczej! Nie powiem, żeby nie była to męcząca sprawa, bo w drodze powrotnej mimo szybkiego tempa powrotu z powodu goniącej nas burzy, Maksowi się przysnęło....
Ostatniego dnia pobyt w górach pojechaliśmy do Wąwozu Homole, gdzie Maks zdecydował się wyjść z plecaka i sam przeszedł spory kawałek drogi, zaliczając wiele schodów - oj byliśmy z niego dumni i zadowoleni, że w końcu nie jest zmęczony (w przeciwieństwie do nas...)
Ponieważ wyprawa w wąwóz nie zajęła nam dużo czasu postanowiliśmy pojechać jeszcze do Zakopanego...
I tak oto półtora tygodnia "w trasie" szybko dobiegło końca i trzeba było wracać.... Ale fajnie było!
O tak fajnie:
Tradycyjnie pozdrawiamy wszystkich naszych czytaczy i podglądaczy :)